Zanim odpowiemy na to pytanie, cofnijmy się o krok i spytajmy: Czy to jest w ogóle możliwe przestać myśleć?

Wiele lat temu, kiedy byłem mały, mój tata powiedział, że to nie jest możliwe. Niestety on już nie żyje, ale gdyby żył, to musiałbym się z nim nie zgodzić, bo rzeczywiście w medytacji doświadczyłem stanu bez myśli. Nie jest to nic specjalnego, w buddyźmie indyjskim ten stan nazywa się dżhana (lub dhjana). Tak naprawdę nawet nie stan, lecz cała ich gama, od tych najbliższych nam do tych niewyobrażalnie wysublimowanych, wykraczających poza czas i przestrzeń. Tę najbliższą nam pierwszą dhjanę Budda porównał do zmieszania wody i proszku mydlanego (chyba coś jak nasz proszek do prania), tak że nie pozostaje ani granulka suchego proszku i ostatnia kropla wody też wsiąkła też w proszek. Całkowite nasączenie umysłu energią, miłością, jasną świadomością. W odpowiednich warunkach pierwsza dhjana jest w zasięgu wielu ludzi. Doświadczamy w niej radości, odczuwamy swoje ciało i wszelkie wrażenia dopływające z zewnątrz tylko gdzieś na peryferiach naszej świadomości – a więc nawet już w tej dhjanie zanika myślowa czy dyskursywna aktywność umysłu. Ale nie zanika świadomość! To bardzo ważne, żeby nie mylić myśli i racjonalnej warstwy umysłu ze świadomością. W dhjanie czyli moglibyśmy powiedzieć stanie nadświadomym, świadomość istnienia jest tym bardziej wyostrzona i rozjaśniona.

A więc jeśli poprzez pytanie, czy można przestać myśleć, mamy na myśli (no właśnie, znowu na myśli), zanik tych czasem ciekawych, często męczących, czasem dręczących myśli, które wydają się żyć własnym życiem – to tak, moje doświadczenie i tradycja buddyjska potwierdzają to. (Natomiast jeszcze raz powtórzę, że strumień naszej świadomości uwolniony od luźnych skojarzeń i skaczących myśli jest tym pozytywniejszy, jaśniejszy, szczęśliwszy i pełen energii życiowej).

Więc teraz wróćmy do naszego pierwotnego pytania: ,,czy w medytacji staramy się przestać myśleć?” Odpowiem pytaniem na pytanie: ,,czy kiedy idziesz w góry i patrzysz na krajobraz, na lasy, na zachodzące słońce, to mówisz do siebie – teraz będę się tym cieszył, to mi musi sprawić radość? Robisz tak, czy też po prostu nie myślisz o tym w ogóle, tylko rozluźniasz się w naturalny sposób, czujesz kontakt z naturą, słuchasz koników polnych, czujesz słońce na twarzy – i to wszystko sprawia ci radość, wprawia cię w dobry humor?

Przynajmniej ja nie idę w góry z nastawieniem, że wycisnę z tych krajobrazów przyjemność, tylko idę, cieszę się, a reszta przychodzi spontanicznie (albo czasem nie).

Podobnie w medytacji buddyjskiej (mówię ,,buddyjskiej”, bo nie mogę tu mówić w imieniu wszystkich medytujących). W tych dwóch medytacjach, których uczymy w Sanghaloce (i we wszystkich ośrodkach Triratny), kierujemy uwagę albo na oddech (uważność oddechu), albo najpierw na siebie, potem na innych ludzi i rozwijamy dla nich życzliwość, metta (metta bhawana). Przy odrobinie wytrwałości i odpowiednim podejściu to prowadzi do koncentracji, stanu, kiedy czujemy się przepełnieni pozytywną, otwartą i jasną energią. I w pewnym momencie, może się zdarzyć, że myślenie – to z kategorii uporczywego komara nad uchem – całkiem naturalnie i spontanicznie na jakiś czas zaniknie.