Dżagdisz Kaszjap (Bhikkhu Jagdish Kashyap / Kashyap-ji)
Sangharakszita, który założył naszą wspólnotę w 1967 roku, uczył się i otrzymał buddyjski przekaz od 8 nauczycieli z kilku różnych nurtów buddyzmu (min. Terawada, buddyzm tybetański Gelugpa i Nyingmapa, buddyzm chiński Czan etc). Zaczynając dzisiaj mniej więcej w co drugi czwartek wieczór w Sanghaloce będziemy przedstawiać jednego z z tych nauczycieli. Pod koniec wieczoru będziemy też zawieszać na antresoli kolejno portrety każdego z nich, więc za kilka miesięcy powinna powstać niewielka galeria zdjęć tych wspaniałych ludzi.
W porządku chronologicznym pierwszym, którego Sangharakszita spotkał ok. 1950 na początku swego pobytu w Indiach, był Bhikkhu Dżagdisz Kaszjap, mnich tradycji Terawady. Oto jak Sangharakszita opisuje czas spędzony z Kaszjapdżi pod koniec lat 40-tych ubiegłego wieku: Bhikkhu Jagdish Kashyap Kashyapji Theravada
„Wspólnie zaczynaliśmy dzień o świcie. Po śniadaniu składającym się z herbaty i tostu (nasączonego ghee [indyjskim masłem] i posypanego cukrem) studiowałem język palijski, abhidhammę oraz logikę z Bhikkhu Kaszjapem, po czym wracałem do swojego pokoju i odrabiałem ćwiczenia, które mi zadał. W ten sposób spędzałem czas do południa, kiedy to nadchodziła pora na lunch – zwykle ryż i curry. Bhikkhu Kaszjap postępując zgodnie z indyjskiem odpowiednikiem angielskiego przysłowia „An apple a day keeps the doctor away” [Kto je co dzień jabłko, nie potrzebuje lekarza] zawsze wieńczył posiłek żując kilka ząbków świeżego czosnku. O zmroku Bhikkhu Kaszjap brał w dłoń swą laskę i szliśmy na spacer. Na pierwszym spacerze wyznał mi, iż zaledwie rok wcześniej był tak gruby, że nie mógł chodzić. Gdy próbował się przejść, jego uda ścierały się od wewnątrz do krwi. Jednak w ciągu tego roku zaczął stosować naturopatię, dzięki której udało mu się zrzucić około jednej trzeciej wagi i teraz mocno wierzył w skuteczność tej formy medycyny. O 10 lub 11 wieczorem skłaniałem się z szacunkiem przed moim nauczycielem w tradycyjny sposób – prosząc jednocześnie o wybaczenie wszelkich uchybień, jakie mogły mi się przytrafić w ciągu dnia – i wracałem na noc do swego łóżka ze stelażem z plecionego sznura.”
„Jakkolwiek metody nauczania Kaszjapdżi’ego były konwencjonalne, to styl, w jakim uczył, był daleki od wszelkich konwencji. Po wejściu do jego pokoju (którego drzwi były zawsze otwarte) zwykle zastawałem go rozłożonego na swoim sznurowym łóżku w sposób przypominający wyrzuconego na brzeg wieloryba. Kaszjapdżi pogrążony był w głębokim śnie, bo choć potrafił przepracować bez przerwy cała dobę – jeśli zaszła taka potrzeba, to równie łatwo potrafił też przespać całą dobę. Jako profesor języka pali i filozofii buddyjskiej miał minimalne obowiązki, stąd większość czasu spędzał na plecionce swego łóżka bez materaca ani poduszki, a łóżko od czasu do czasu poskrzypywało jakby w proteście przeciw jego ciężarowi. Na moje chrząknięcie lub mruknięcie: „Bhante!”, jedna z jego powiek drgała, a ja zadawałem pytanie, zwykle dotyczące jakiegoś skomplikowanego zagadnienia związanego z gramatyką palijską, abhidhammą lub logiką, którego nie byłem w stanie rozgryźć sam. Nie otwierając oczu i nie ruszając się z miejsca Kaszjapdżi wyjaśniał daną trudność. Słowa unosiły się przy tym z dudnieniem z przepastnych głębi jego ogromnego korpusu i spowolniwszy swój bieg na języku opuszczały go w postaci głęboko rozważonej wypowiedzi. Czasami to dudnienie trwało niecałe kilka minut, innym razem pół godziny. Cokolwiek Kaszjapdżi powiedział, było zawsze jasne, precyzyjne i na temat. Jeśli spytałem o konkretny ustęp z tekstu, zawsze wiedział, skąd on pochodzi, co go poprzedza i co po nim następuje. Mimo to przez cały czas Kaszjapdżi pozostawał w stanie pół-snu. Wychodząc do swojego pokoju, słyszałem już za sobą pierwsze wzdechnięcie i chrapnięcie i zanim się usadowiłem za stołem, mój nauczyciel spał już kamiennym snem.”
(fragment z autobiografii Sangharakszity „Rainbow Road”, copyright WIndhorse Publications, 1997, Anglia. Ta i inne książki dostępne za darmo po angielsku online w formacie pdf na stronie: http://sangharakshita.org/online_books.html )
Więcej o Kaszjapdżi na wikipedii
Dhardo Rimpocze (1917-1990)
Parę informacji o Rimpocze (po angielsku na wikipedii). Film o Rimpocze: http://vimeo.com/30396602
,,Po koniec XIII wieku buddyzm jako zorganizowana religia niemal całkowicie wymarł w Indiach. […] Przez kolejne 600 lat sytuacja niewiele się zmieniła, także kiedy Indie odzyskały niepodległość w 1947 roku społeczności buddyjskie zachowały się jedynie w rejonach przygranicznych, głównie na północy (Ladakh i Himaczal Pradesz) oraz na północnym-wschodzie (Sikkim, Assam etc). W 1956 roku w ramach obchodzonej w Indiach rocznicy Buddha Dżajanti [czyli rocznicy Oświecenia Buddy, a także jego urodzin oraz śmierci – parinirwany] rząd Indii zaprosił około pięćdziesięciu przedstawicieli tych społeczności na przejazd po świętych miejscach buddyzmu, a także na czterodniową wizytę w Delhi. Wśród tych „znamienitych przedstawicieli buddyzmu z okręgów przygranicznych”, jak oficjalnie nazwano zaproszonych, były dwie osoby z Kalimpongu – Dhardo Rimpocze i ja. Widocznie przebywaliśmy już obaj w tym miasteczku wystarczająco długo i odegraliśmy na tyle ważną rolę w działalności buddyjskiej Kalimpongu, że uznano nas de facto jako przedstawicieli jego jakże różnorodnej i wymieszanej lokalnej ludności buddyjskiej.
Podczas tej wycieczki coś na kształt przyjaźni zaczęło się rozwijać pomiędzy Dhardo Rimpocze a mną i poznaliśmy się lepiej. W Kalimpongu nie było ku temu okazji, ponieważ spotykaliśmy się w dużych odstępach czasu i zazwyczaj podczas jakiejś oficjalnej okazji. Ponadto obaj byliśmy nieco powściągliwi w swoim zachowaniu, czy to z natury, czy też – w przypadku Dhardo Rimpocze – ze względu na edukację, którą przeszedł jako mnich tradycji Gelugpa, czy też ze względu na moje angielskie wychowanie. Mimo to, żywiliśmy dla siebie nawzajem zdecydowanie serdeczne uczucia, a oprócz tego niezwykłe cechy charakteru Rimpocze budziły we mnie podziw. Ten podziw w naturalny sposób narastał podczas tej podróży, tak w Delhi jak i później, bo fakt, że byliśmy cały czas razem sprawił, że poznałem go dużo lepiej niż do tej pory, tak jak i on niewątpliwie poznał mnie lepiej. Mimo, iż odznaczał się wieloma pozytywnymi cechami charakteru, to dwie wywarły na mnie największe wrażenie: jego życzliwość i szczodrość w każdej sytuacji oraz niezawodna uważność. Ta ostatnia przejawiała się zarówno w fakcie, że Rimpocze nie przydarzało się nawet chwilowe roztargnienie czy odwrócenie uwagi lecz była również dostrzegalna w jego niemalże nieziemskiej zdolności przewidywania zdarzeń. Wiele lat później zwykłem mówić, że nikomu nigdy nie udało się zaskoczyć Dhardo Rimpocze. Podczas naszej podróży jedno wydarzenie szczególnie dobrze ilustrowało tę cechę jego charakteru. Urzędnicy rządowi opiekujący się naszą grupą i organizujący transport dla nas uprzedzali nas codziennie rano, w jakie miejsca pojedziemy danego dnia. Pewnego ranka powiedzieli nam, że rano obejrzymy zaporę wodną, potem wrócimy na lunch do pociągu, którym podróżowaliśmy, a popołudniu zwiedzimy jedno ze świętych miejsc buddyzmu. Niestety coś im się pomyliło i godzinę po opuszczeniu naszego pociągu znaleźliśmy się nie, jak oczekiwaliśmy, przy zaporze wodnej, lecz w świętym miejscu. W gruncie rzeczy nie miało to wielkiego znaczenia, tyle że oczekując wizyty w tym miejscu dopiero popołudniu nikt z nas nie zabrał ze sobą świeczek ani kadzidełek. To znaczy nikt oprócz Dhardo Rimpocze. Podczas gdy wszyscy narzekaliśmy, że nie będziemy w stanie złożyćodpowiedni ch darów, on zaczął wydobywać paczki świeczek oraz wiązki kadzidełek spod swojej obszernej szaty i z uśmiechem je nam rozdawać. Co jeszcze dziwniejsze, świeczek i kadzideł wystarczyło dla wszystkich.”
Chattrul Sanghje Dordże
…..
Kaczu Rimpocze
„Kaczu Rimpocze był tzw. odrodzonym lamą, czyli tulku i prawdopodobnie pochodził z południowego Tybetu. Kiedy go spotkałem, był opatem Gompy Pema-Jangce w Sikkimie, królewskiego klasztoru, który odprawiało wszelkie buddyjskie ceremonie na potrzeby Maharadży [władcy] Sikkimu.”
„Po raz pierwszy usłyszałem o Rimpocze od bardzo ekscentrycznej Francuzki, która została mniszką buddyjską. Nazywaliśmy ją Ani-la. Została wyświęcona na mniszkę przez Dhardo Rimpocze, ale nie była z niego zadowolona, bo (jej zdaniem), nie nauczał jej wystarczająco szybko. Ani-la opowiedziała mi, w jaki sposób doszło do jej spotkania z Kaczu Rimpocze.”
„Wędrowała w dżungli w stanie głębokiego wzburzenia, kiedy nagle dotarła do polany. Na polanie siedział mnich, lama. Jako że nie była zadowolona z Dhardo Rimpocze, pomyślała sobie: „O, nowy guru, wspaniale!”. Ani-la podeszła i ponieważ władała tybetańskim, nawiązałą z nim rozmowę. On wyjaśnił, że jest nowym opatem Gompy Pema-Jangce, że właśnie dotarł tu z Tybetu, żeby objąć opactwo, ale że zgodnie z tybetańskim zwyczajem, ma przekroczyć bramy klasztoru w ustalony pomyślny dzień. Ten dzień jeszcze nie nadszedł więc medytował na polanie w dżungli czekając, aż nadejdzie czas na jego oficjalne przybycie. Zaspokoiwszy ciekawość Ani-la Rimpocze chciał naturalnie zaspokoić także swoją, jako że biała kobieta w stroju mniszki była niewątpliwie ostatnią osobą jakiej oczekiwał w porośniętych lasami górach zachodniego Sikkimu. Ani-la wyjaśniła, że jest getsulma czyli mniszką w nowicjacie. Kto ją wyświęcił na mniszkę? Dhardo Rimpocze, odrodzony lama z tradycji Gelug mieszkający w Kalimpong. Jaką sadhanę czyli praktykę medytacyjną robi? Wizualizację Mandziughoszy (bodhisatwy mądrości „przemawiającego słodkim głosem”). Dotąd pytania Rimpocze nie odbiegały od normy, ale w tym momencie wyraz twarzy lamy zmienił się nagle.”
„Nie”, powiedział surowo, choć nie bez życzliwości, „nie robisz praktyki Mandziughoszy już od sześciu miesięcy.”
„Te słowa speszyły Ani-la. Miał rację. Ze złości na Dhardo Rimpocze przestała robić praktykę, którą jej przekazał w czasie wyświęcenia. Ten lama musiał odczytać to w jej myślach. To znaczy, że to prawdziwy lama, pomyślała Ani-la i zdecydowała się podążać za nim. W wyniku tego spotkania Ani-la przebywała jakiś czas w Gompie Pemajangce pod okiem lamy i otrzymała od niego różne nauki.”
„Niedługo po tym, jak usłyszałem opowieść rozentuzjazmowanej Francuzki o spotkaniu ze swoim nowym guru, Kaczu Rimpocze odwiedził Kalimpong i sam miałem szansę się z nim spotkać. Niestety nic nie pamiętam z tego pierwszego spotkania. Mam jednak żywe wspomnienia z naszego drugiego spotkania, a także jak do niego doszło. W tym czasie znałem się z parą Amerykanów, Simmons i Marcia Roof, którzy spędzali gorącą porę roku w chłodniejszej atmosferze Kalimpongu. Simmons był pastorem kościoła unickiego i przebywał w Indiach na urlopie badawczym. Zbierał materiał na książkę o praktyce duchowej i w związku z tym zależało mu na spotkaniu jak największej liczby osób praktykujących na ścieżce duchowej. Kiedy zrelacjonowałem Simmonsowi opowieść Ani-la dodając, że lama właśnie wybiera się z drugą wizytą do Kalimpongu, on i Marcia gorąco mnie poprosili, żebym ich umówił z Rimpocze. Stąd zaprosiłem Kaczu Rimpocze na lunch i po upływie dnia lub dwóch, moi amerykańscy przyjaciele znaleźli się twarzą w twarz z pierwszym w ich życiu tybetańskim lamą.”
„Kaczu Rimpocze musiał mieć wtedy około czterdziestki. Wesoły, bezpośredni i prostolinijny, zupełnie nie sprawiał wrażenia człowieka władającego jakimikolwiek nadprzyrodzonymi mocami. Nie ulegało jednak wątpliwości, że był bardzo uczony i podczas lunczu jak i po nim Simmons zasypał go różnorakimi pytaniami z moją pomocą jako tłumacza z angielskiego na nepalski i odwrotnie. W miarę pogłębiającej się dyskusji pytania Simmonsa stawały się coraz bardziej zawiłe. Wszystkie odpowiedzi Rimpocze jak i jego dodatkowe wyjaśnienia, były zrozumiałe i na temat, szczególnie kiedy pytania dotyczyły medytacji i było wyraźnie widać, że posiadał ogromne doświadczenie w tym zakresie. Co jakiś czas pytania i odpowiedzi następowały po sobie z taką prędkością, ze nie nadążałem z tłumaczeniem. W końcu, kiedy Simmons zadał skomplikowane filozoficzne pytanie o naturę Nirwany, zauważyłem, że Rimpocze zaczął odpowiadać nie czekając na moje tłumaczenie. Jego odpowiedź nie odnosiła się do słów zawartych w pytaniu, w języku, którego nie rozumiał, lecz do myśli (a może także do uczuć), z których to pytanie wyrosło, a które jak się wydawało, był w stanie pojąć bezpośrednio bez potrzeby słów. Z jakiegoś powodu Simmons nie zwrócił na to uwagi, ale po wyjściu Kaczu Rimpocze i on i Marcia wyrazili głębokie zadowolenie ze spotkania, które przerosło ich wszelkie oczekiwania.”
Jogin Czen (1906-1987)
Kontunuujemy serię wpisów przybliżających 8 głównych nauczycieli Sangharakszity, dzięki przykładowi i doświadczeniu oraz inspiracji których powstała nasza wspólnota buddyjska. Więcej o pozostałych nauczycielach tutaj.
Na początku swojej autobiografii Jogin Czen (znany też jako „pan Czen”/„Mr Chen” lub „Yogi Chen”) pisze, że „Autobiografia zakłada istnienia „ja”, ale w rzeczywistości tego „ja” nie da się odnaleźć. Po co więc mamy się nim zajmować? Możemy co najwyżej mówić o jakiejś strumieniu świadomości przepływającym w czasie, który to strumień co rusz na nowo identyfikujemy jako tę samą osobę. Mimo iż praktykowałem medytację przez ponad 20 lat, to nie znalazłem „ja”, choć z drugiej strony „pustka” w buddyzmie nie oznacza nicości […]”
Biografia Jogina Czen jest arcyciekawa i jeśli znasz angielski to możesz ją w całości przeczytać tutaj. Poniżej zamieszczamy więc tylko kilka informacji i anektod o nim. Podobno po urodzeniu jego matka zauważyła na jego czole pomiędzy oczami niewielkie wgłębienie, które w chińskiej astrologii normalnie stanowią zły omen, ale wróżą dobrze bodhisattwie (zaawansowanemu praktykującemu buddyzm). Pan Czen urodził się w w Chinach, miał 3 siostry i 4 braci, pozostałe rodzeństwo zmarło zanim się urodził. Rodzina klepała straszną biedę, więc Czen wiedział, że musi się wyróżnić w szkole i zająć najlepsze miejsce na konkursach wiedzy, żeby dostać dobrą rządową pracę. Ponieważ musiał uczyć się w nocy, a jedyne miejsce w internacie gdzie miał do tego wystarczająco światła, było w latrynie, spędzał tam większość nocy. Jednym słowem jego dzieciństwo i młodość nie należały do najłatwiejszych.
Pan Czen studiował buddyzm u 37 różnych nauczycieli ze wszystkich tradycji buddyzmu. W tym celu jeździł min do Tybetu i do odległych częsci Chin. Ponieważ w tym czasie ciążył na nim obowiązek utrzymywania rodziny, nie mógł spędzić tam zbyt wiele czasu, jako że pracował jako nauczyciel w chińskiej szkole. Podobno za każdym razem kiedy musiał opuścić swoich nauczycieli albo miejsce samotnego odosobnienia, nie mógł przestać płakać.
W 1947 po tym jak sponsor zapewnił utrzymanie jego rodzinie i jemu samemu, osiedlił się w Kalimpongu w Indiach. Na początku mieszkał w parterowym domku, a następnie na drugim piętrze domu przy głównej ulicy miasteczka. Żył w odosobnieniu, nie opuszczając swojej kwater przez 25 lat (zapewne nie licząc przeprowadzki). Spędzał całe dnie w medytacji, poświęcając jedynie pół godziny dziennie na pisanie broszurek o buddyzmie i przyjmowanie rzadkich gości. Nasz nauczyciel Sangharakszita słysząc o nim postanowił któregoś dnia odwiedzić go i tak nawiązała się między nimi najpierw znajomość a z biegiem czasu przyjaźń. Mimo iż Sangharakszita stwierdził, że spośród wszystkich swych nauczycieli, otrzymał najszczegółowsze i najdokładniejsze wyjaśnienia na temat buddyzmu – szczególnie medytacji – właśnie od jogina Czen, to ten zabronił mu tytułować się nauczycielem. Wizyty Sangharakszity u jogina zaoowocowały min powstaniem książki „Meditation Systematic and Practical”, którą Czen podyktował Sangharakszicie i mieszkającemu u niego w tym czasie mnichowi Khantipalo. Książka jest bardzo obszernym kompendium wiedzy na temat różnych form medytacji buddyjskiej i można znaleźć jej dużą część na stronie www prowadzonej przez ucznia jogina w USA: http://www.yogichen.org
Już w latach 60-tych w jego drugiej kwaterze w Kalimpongu zdarzało się, że pana Czena nawiedzali zarośnięci hippisi ze Stanów, którzy twierdzili, że po zażyciu LSD usłyszeli wyraźny głos mówiący im, żeby pojechali do Indii i odszukali jogina Czen, o którym nigdy nie słyszeli, w Kalimpong , które też nie było im znane. Być może te kontakty zaoowocowały wyjazdem pana Czena w 1973 roku do Kaliforni, gdzie uczył buddyzmu na uniwersytecie Berkeley i kontunuował swą praktykę medytacyjną oraz pracę pisarską. Efektem tej ostatniej było kilkadziesiąt tzw. broszurkek Czena (Chenian booklets), które jogin – a po jego śmierci jego uczniowie – starym zwyczajem przesyłali za darmo wszystkim zainteresowanym. Niektóre broszurki są dostępne po polsku: http://www.yogichen.org/gurulin/elist/plist.html Istnieje też polska strona uczniów Jogina: http://www.mahajana.info/ , na których zaproszenie w tym roku przyjedzie do Polski jego główny uczeń Dr. Yutang Lin.
Jogin Czen był wizjonerem. często kierował się nakazami otrzymanymi w głębokiej medytacji. I tak np na wczesnym etapie swojej praktyki, kiedy pojawiły się w jego umyśle wątpliwości związane z praktyką buddyzmu, zamknął się na trzy dni, żeby medytować. Trzeciego dnia miał wizję żelaznej pagody zamieszkałej przez archetypowego bodhisattwę Wadżrasttwę i przez wielkiego indyjskiego nauczyciela buddyzmu Nagardżunę. Twierdzi, że wszelkie wątpliwości jakie miał, natychmiast znikły i nigdy już nie powróciły. Innym razem otrzymał instrukcje co do medytacji we śnie od 16. Karmapy. W jeszcze innym śnie jeden z jego tybetańskich guru powiedział mu, żeby udał się medytować w jaskini w Indiach i Jogin Czen także podążył za tą wskazówką. Podobnie kiedyś wyruszył do prowincji Seczuan, żeby pobrać nauki tradycji Wadżrajany na życzenie dakini Heruka. Także naukę języka angielskiego podjął na żądanie bodhisattwy zwanego Łei-to, który pojawił się w kolejnej wizji. Ponieważ w tym czasie nie miał dostępu do innych książek, uczył się angielskiego z dwu-języcznej chińsko-angielskiej Biblii!
Zgodnie z tybetańską konwencją pan Czen dzieli swoją autobiografię na cztery części mianowicie zewnętrzną, wewnętrzną, tajemniczą i najbardziej tajemniczą i wszelkie wizje oraz nauki otrzymane w nich, w medytacjach czy snach zalicza do tej tajmniczej (secret biography).
Po przyjeździe do USA Jogin Czen zauważał wielokrotnie, że nie rozumie dlaczego Amerykanie powątpiewają w istnienie pretów czyli tzw głodnych duchów – istot opisywanych przez mitologię buddyjską, symbolizujących stan umysłu opanowany przez niemożliwe do spełnienia neurotyczne pożądanie („Mają one olbrzymie nabrzmiałe brzuchy, ale cienkie szyje i małe usta podobne do igielnego ucha. Wszystkie są głodne jak wilki, ale każde pożywienie, jakiego się tkną, zamienia się w ogień albo nieczystości.”) Pan Czen twierdził, że odkąd przyjechał do USA, widzi te istoty dosłownie wszędzie, skaczące po ulicach i po samochodach.
Sangharakszita opisuje swoje pierwsze spotkanie z panem Czenem w książce poświęconej swoim nauczycielom pt „My Precious Teachers” następująco:
„Jogin Czen nie przypominał w niczym surowych, wychudzonych joginów buddyjskiej i hinduskiej tradycji. Był niski i przysadzisty o pulchnej twarzy, na której często gościł szeroki uśmiech i mimo iż lata młodości miał już za sobą, to sprawiał wrażenie zdrowego i energicznego. Nie tylko że nie był na wpół rozebrany [jak jogini często bywali] lecz ubierał się porządnie w tradycyjną chińską koszulę i luźne chińskie spodnie, które jak stwierdziłem później stanowiły jego normalny strój. Choć bywało, że wdziewał czarną togę i czarną czapkę konfucjańskiego uczonego lub zaszcycał mnie w pełnym przepychu błękitnej kurtki i jasnoczerwonej czapki bejzbolowej. Mówił po angielsku, ale miał tak silny akcent i tak często źle wymawiał słowa, że czasem nie byłem w stanie go zrozumieć. Podobnie jak i on często nie wiedział, o co mi chodzi, kiedy wymieniłem nazwisko jakiegoś znamienitego chińskiego buddysty z przeszłości. „Aaa, o niego ci chodzi!”, wykrzykiwał, kiedy już rozwiązał tę zagadkę i następnie wymawiał dane nazwisko poprawnie i silnie je akcentując. Ja nigdy nie śmiałem się z jego błędów w wymowie, ale Jogin Czen nie miał takich zahamowań i śmiał się serdecznie z moich błędów, które niezmiernie go śmieszyły.
Jogin Czen zmarł w USA w 1987 roku. Jego działalność kontunuują jego uczniowie w USA i w innnych krajach świata, a pośrednio także nasza Wspólnota Triratna.
Dudjom Rinpocze (1904-1987)
Dudjom Rinpocze (lub Rimpocze) to jeden z najwybitniejszych nauczycieli buddyjskich XX wieku należący do tradycji buddyzmu tybetańskiego Nyingma. Po zajęciu Tybetu przez Chińczyków w latach 1950-tych Rimpocze przeniósł się początkowo do miasteczka Kalimpong w Indiach – gdzie miał zaszczyt go spotkać nasz nauczyciel Sangharakszita – a następnie do Francji, gdzie umarł w 1987. Jako swojego następcę Rimpocze powołał Chattrala Sanghje Dordże.
Wybór tekstów Rimpocze oraz jego biografia (na końcu strony) na stronie Biblioteka Buddyjska. Więcej informacji po angielsku na wikipedii oraz film z lat 1960-tych. A oto wspomnienia Sangharakszity z okresu kontaktów z Rimpocze:
Pierwszy raz zobaczyłem Dudjoma Rimpocze w Rinkingpong. Postanowił wznieść trzypiętrową świątynię tradycji Nyingma w tym miejscu, niedaleko istniejącej niewielkiej gompy Kagju i zostałem zaproszony na ceremonię mającą uczcić rozpoczęcie prac nad tym właśnie projektem. W trakcie ceremonii w miejscu przyszłej świątyni miał zostać zakopany w ziemi ceramiczny garnek zawierający poświęcone przedmioty i to właśnie sam Dudjom Rimpocze miał poprowadzić te ceremonię. Musiały na nią przyjść setki ludzi, ale ja pamiętam tylko stosunkowo niewielką postać Rimpocze ubranego w ciemnoniebieskie bokku […], stojącego w silnym słońcu bez nakrycia głowy na skraju dołu, w którym został zakopany garnek. Stał w całkowitym bezruchu i odniosłem nieodparte wrażenie, że to nie był jedynie bezruch jego ciała. Także jego umysł był w całkowitym bezruchu, tak jakby przeróżne wiatry, które zwykle mącą powierzchnię naszej świadomości, w jego przypadku przestały wiać i jakby osiągnął on stan wewnętrznego i zewnętrznego spokoju w najgłębszym znaczeniu tego słowa.
Choć dobrze pamiętam, gdzie po raz pierwszy zobaczyłem Dudjoma Rimpocze, to nie przypominam sobie, kiedy to się wydarzyło. Prawdopodobnie było to pod koniec 1958 roku. Ale nawet wcześniej słyszałem już sporo o Rimpocze, który zamieszkiwał w iście królewskim stylu w dużym domu w dzielnicy Kalimpongu zwanej Development Area i rzadko pokazywał się publicznie. Co więcej, otaczała go atmosfera tajemniczości, a w głosie tych, którzy wymawiali jego imię pobrzmiewał głeboki respekt. Mimo iż nie był oficjalnie głową szkoły [tybetańskiego buddyzmu] Nyingma, to powszechnie uważano go za jej największego żyjącego mistrza. Rimpocze miał wielu uczniów, a niektórzy spośród nich sami byli uważani za znakomitych guru. Jednym z jego uczniów był mój przyjaciel Sonam Topgaj Kazi, którego związki z Rimpocze miały także bardziej światowy wymiar, jako że był żonaty z jego przybraną córką. To chyba właśnie Sonam Topgaj opowiedział mi, że zanim robotnicy zaczęli kopać dół pod fundamenty nowej świątyni, Dudjom Rimpocze uroczyści poprosił wszyskie mrówki i robaki, żeby sobie poszły, bo inaczej mogą zostać zabite lub poranione. Mój przyjaciel dodał, że trudno w to uwierzyć, ale robotnicy donieśli mu później, że kopiąc nie natknęli się nawet na jedną mrówkę ani robaka, chociaż normalnie byłoby ich setki.
Sonam Topgaj powiedział mi także – a inni buddyści z tradycji Nyingma potwierdzili to – że tantryczna inicjacja (wangkur) udzielona przez Dudjoma Rimpocze, odznaczała się szczególną mocą i że było to powszechnie znany fakt. Nie było dla mnie zbyt jasne, co rozumieli oni przez słowo „moc” w tym kontekście i podejrzewałem, że to tybetańskie słowo, podobnie jak i jego angielski odpowiednik [powerful] nabrało znaczenia, które nie do końca było zgodne z Dharmą [nauką Buddy]. […] Na pewno nie doświadczyłem dosłownej transmisji mocy, kiedy otrzymałem inicjację od Chattrula Rimpocze ani Dżamjanga Khjentse Rimpocze i nie miałem też takiego doświadczenia później w czasie inicjacji udzielonej mi przez Dudjoma Rimpocze ani innych wybitnych lamów. Jednak kiedy otrzymałem abhiszekę (inicjację) Wadżrasattwy od Dudjoma Rimpocze w pewnym momencie zdecydowanie czułem, że coś przeszło od niego do mnie, nie było to jednak coś, co mógłbym opisać jako moc.
Otrzymałem tę inicjację w sobotę 18 kwietnia 1959 […] w towarzystwie czterech innych buddystów, dwóch Chińczyków i dwóch Anglików. […] Rimpocze siedział na czymś przypominającym tron, obok w zasięgu ręki leżała dordże (wadżra) i dzwonek oraz inne przedmioty rytualne, podczas gdy my, czyli jego pięciu uczniów, siedzieliśmy przed nim w półkolu. […] Sama inicjacja nie trwała długo. Jak inne inicjacje (abhiszeki), dawała tym, którzy ją otrzymali prawo do studiowania i praktyki danej sadhany tantrycznej. Po udzieleniu nam inicjacji, Dudjom Rimpocze spędził resztę pierwszego dnia, a także praktycznie całe dwa kolejne dni, szczegółowo tłumacząc nam tekst praktyki tantrycznej, której częścią była ta abhiszeka. Według Johna Drivera, który tłumaczył nam na bieżąco na angielski słowa Rimpocze, tybetański tytuł tego tekstu możnaby przełożyć jako „Esencja głębokiego znaczenia: Praktyka (sadhana) tego, który unicestwia piekło”. W tym kontekście piekło oznacza nie tylko sam świat piekielny, ale także świat zwierząt i pretów, czyli „głodnych duchów”, jako że we wszystkich tych światach jest więcej cierpienia niż przyjemności. Podobnie „Ten, który unicestwia piekło”, to Wadżrasattwa, czyli Diamentowa Istota. […] Wadżrasattwa, który jest postacią należącą wyłącznie do tantrycznego buddyzmu, to Budda w formie bodhisattwy. Był Szóstym Buddą, wykraczającym poza czas i przestrzeń i czy to jako centralna postać tzw. praktyk mula-jogi, czy też jako centralna postać sadhany Unicestwiającego Piekło, kojarzy się go z oczyszczeniem w najgłębszym i najbardziej radykalnym sensie. […]
Dudjom Rimpocze wywarł na mnie duże wrażenie i w Rinkingpong, i kiedy wyjaśniał moim czterem braciom w inicjacji i mi wizualizację oraz inne praktyki Esencji Głębokiego Znaczenia. W Rinkingpong wrażenie wywarł na mnie jego całkowity bezruch i spokój, jednak podczas inicjacji była to przepływające przezeń życiowa siła i spontaniczność. Te cechy były widoczne w jego pełnych gracji i harmonii gestach, w radości i w lekkim rozbawieniu, igrającym gdzieś na jego delikatnych, niemal kobiecych rysach twarzy i modulacji jego dość zachrypniętego głosu. W Rinkingpong miał na sobie proste, ciemnoniebieskie bokku, które stanowiło jego zwykły wyjściowy strój, ale w domu pozwolił sobie na więcej swobody. Raz czy dwa, gdy było gorąco, uwolnił swoje ramiona z bokku i siedział z pustymi rękawami owiniętymi wokół pasa przypominając mi co bardziej zawadiackich tybetańskich mężczyzn. Innym razem – być może podczas inicjacji Wadżrasattwy – paradował w stetsonie – kowbojskim kapeluszu i kolorowej hawajskiej koszuli, a do jej kieszonki na piersi wepchnął zwitek banknotów. Jego długie włosy były zwykle splecione w warkocz i owinięte wokół głowy. Czasem rozpuszczał je na plecach, co podkreślało jeszcze bardziej jego i tak już kobiece rysy, a przy innej okazji splatał je w kok na czubku głowo jak jogin.
Podczas gdy w Rinkingpong Dudjom Rimpocze zdawał się doświadczać wewnątrz i na zewnątrz najgłębszego z możliwych spokoju, to podczas inicjacji w swej rezydencji Madhaw Nikundż odnosiło się wrażenie, jakby samo życie dostarczało mu ogromnej radości. Była to radość nie mająca nic wspólnego z pożądaniem czy przywiązaniem, lecz czysto duchowa emocja mająca swoje źródło w głębokim wglądzie w ostateczną prawdę o życiu. Można byłoby go wręcz porównać do wielkiego oceanu, którego głębia była całkowicie spokojna, ale na którego powierzchni tańczyły i lśniły w słońcu niezliczone drobne fale.
Dżamjang Khyentse Rimpocze (ok. 1893-1959)
(Jamyang Khyentse Chökyi Lodro / Dziamjang Khjentse Czoki Lodro)
Fragment wspomnień Sangharakszity ze spotkania z tym wybitnym lamą:
Przy pierwszym spotkaniu z Dżamjangiem Khjentse Rimpocze odniosłem wrażenie, że mam do czynienia z prawdziwym mnichem. Z ogolonymi na krótko białymi włosami, z wydłużonymi dolnymi płatkami uszu oraz twarzą pociętą głębokimi bruzdami naprawdę wyglądał bardziej jak mahathera czyli członek starszyzny mnichów rodem z Birmy niż reinkarnowany lama tybetański. Kiedy wszedłem do jego pokoju wraz z Sonamem Topgajem, podniósł oczy sponad książki i kiedy zostałem mu przedstawiony, spytał: „Czy wiesz coś o tańcu?”. Musiałem niestety przyznać, że nie mam o tym zielonego pojęcia. Lekko zawiedziony, wyjaśnił Sonamowi, a Sonam przekazał mi, że studiując ostatnio Tendziur czyli obszerną pozakanoniczną kolekcję tekstów buddyzmu tybetańskiego przeczytał sporo na ten temat. Dwanaście ksiąg Tendziuru – wszystkie przetłumaczone z Sanskrytu – było poświęconych tańcowi i stanowiły one podstawę choreografii tzw. tańców tybetańskich lamów i właśnie stąd zainteresowanie Rimpocze tymi tekstami. Rimpocze był nie tylko zaawansowanym joginem, ale posiadał także wszechstronną wiedzę o wszystkim, co tybetańskie, a oprócz tego był gotów pogłębić swą wiedzę wypytując nawet swego przelotnego gościa z Zachodu.
Kiedy następnym razem spotkałem się z Kaczu Rimpocze powiedziałem mu o swoim spotkaniu z Dżamjangiem Khjentse Rimpocze. Był zachwycony, ponieważ darzył słynnego starego lamę ogromnym szacunkiem i uważał go za swego nauczyciela. Ale powiedział mi bez ogródek, że z tak wielkim guru jakim jest Dżamjang Khjentse Rimpocze, nie wystarczy się spotkać. Powinienem go poprosić o wangkur (inicjację tantryczną), a jako że Rimpocze, jak już samo jego imię wskazywało był uważany za manifestację Dżamjanga czyli Mandźiughoszy, bodhisattwy Mądrości, to powinienem poprosić właśnie o inicjację do tej praktyki. Kaczu Rimpocze powiedział to z takim przekonaniem i najwyraźniej kierowany pragnieniem, bym poczynił postępy w praktyce duchowej, iż nie pozostało mi nic innego jak posłuchać jego rady. Nie chciałem jednak iść śladem niektórych praktykujących buddyzm tybetański i kolekcjonować inicjacji w podobny sposób jak chłopcy w Anglii zbierali znaczki pocztowe (co rzadsze okazy były wysoko cenione wśród obu tych grup kolekcjonerów). Wangkur dawał dostęp do praktyki konkretnej sadhany (wizualizacji Buddy lub bodhisattwy) i musiałem mieć pewność, że chcę podjąć kolejną taką praktykę oprócz tej, którą już otrzymałem od Chattrula Rimpocze. W końcu uznałem, że naprawdę tego chcę i postanowiłem bezzwłocznie skontaktować się z Dżamjangiem Khjentse Rimpocze.
I tak w trzecim tygodniu października 1957 udałem się do Darjeeling, gdzie przebywał ten wielki guru tradycji Nyingma. Kaczu Rimpocze także mieszkał w Darjeeling, nie z Khjentse Rimpocze, lecz u tybetańskiej rodziny w pobliżu bazaru i wieczorem poszedłem w odwiedziny do swojego serdecznego przyjaciela lamy. Trochę porozmawialiśmy, po czym usiadłem, podczas gdy on odprawiał pudżę [rytuał] Lakszmi z okazji urodzin Tsering Chodron, która była dakini czyli duchową towarzyszką Khyentse Rimpoche. Znałem już Lakszmi z ludowego hinduizmu jako boginię przynoszącą bogactwo i powodzenie, dlatego mocno się zdziwiłem widząc reinkarnowanego lamę tybetańskiego odprawiającego długą pudżę na jej cześć. Dopiero później odkryłem, że ta bogini o czterech ramionach została wchłonięta do panteonu buddyjskiego i występowała pod imieniem Śri w Suvarnaprabhasa Sutra czyli w Sutrze Złotego Światła, tekście tradycji buddyzmu Mahajany, na którego temat miałem wygłosić serię wykładów wiele lat później. Przenocowawszy u znajomego bengalijskiego doktora, następnego dnia rano zaszedłem do domu, w którym mieszkał Kaczu Rimpocze i razem udaliśmy się to Cooch Behar House, który to dom zarządzający dystryktem Cooch Behar Maharadża oddał do dyspozycji Khjentse Rimpocze. […] Rimpocze przyjął nas ze zwykłą sobie serdecznością nie tracąc zarazem nic ze swej dostojności. Kaczu Rimpocze mówił w moim imieniu, jak chyba ustaliliśmy obaj zawczasu. Stosownym do okazji kwiecistym tybetańskim powiedział, że towarzyszący mu angielski mnich chciał poprosić dostojnego mistrza o wangkur. Czy dostojny mistrz przychyliłby się do tej prośby. Wyraz twarzy Khjentse Rimpocze pokazał, że ta prośba sprawiła mu radość. Odparł, że przekaże mi nie jeden wangkur, lecz trzy lub cztery. Miałem się stawić w czwartek, ponieważ musiał sprowadzić z Gangtoku książki niezbędne do tej ceremonii. To była sobota.
W nocy z wtorku na środę źle spałem, nie dlatego, że byłem podekscytowany perspektywą otrzymania inicjacji od Khjentse Rimpocze, lecz z powodu trwającego od dwóch dni niezwykle bolesnego zapalenia dziąseł. Mimo to w środę popołudniu wyruszyłem do Darjeeling, bo chciałem być pewien, że nie spóźnię się na ceremonię następnego dnia. Kiedy rankiem 24 października po raz drugi w tym tygodniu wraz z Kaczu Rimpocze udaliśmy się do Cooch Behar House, nadal towarzyszył mi silny ból i prawa część mojej twarzy była mocno napuchnięta.
Sama inicjacja odbyła się w kameralnej atmosferze, a Khjentse Rimpocze przywodził na myśl dziadka czuwającego nad swoją duchową rodziną. Siedział ze skrzyżowanymi nogami na czymś w rodzaju tronu składającego się z trzech czy czterech dużych, kwadratowych, tybetańskich poduszek ułożonych jedna na drugiej. Przed nim stał wąski stolik, na którym znajdowały się dordże i dzwonek, naczynie z długim zakrzywionym dzióbkiem, niewielki garnek wypełniony ryżem i inne rytualne przedmioty. Po lewej stronie guru, na pojedynczej poduszce siedziała jego Dakini – jak ją z szacunkiem nazywano – a po jej lewej, także na pojedynczej poduszce siedziała Maharani Sikkimu. Po prawej stronie guru siedzieli kolejno jego osobisty asystant, jakiś mnich, Kaczu Rimpocze i mój dobry buddyjski przyjaciel Sonam Topgaj Kazi. Mnie przydzielono miejsce na wprost Rimpocze. (Później dowiedziałem się, że w tradycji hinajany w obecności nauczyciela należy na znak szacunku spuścić wzrok, ale że w Wadżrajanie patrzy się guru prosto w twarz.) Częściowo dlatego, że ceremonia odbywała się w języku tybetańskim (choć Sonam Topgaj tłumaczył wszystko to, co miałem powtarzać za Rimpocze), a częściowo dlatego, że dokuczał mi ból, niewiele pamiętam z tej skomplikowanej ceremonii trwającej od 10-tej do 14-tej. Pamiętam jednak, że dałem Dżamjangowi Khjentse w prezencie mandalę, czyli symboliczne przedstawienie wszechświata i mam też w pamięci wyraz szacunku, z jakim asystujący mu mnich podawał mu zakończony u góry szpiczastą, czerwoną czapkę panditów [czapka buddyjskich mędrców w Indiach lub Tybecie], który Rimpocze wkładał na głowę w kluczowych momentach ceremonii. Najsilniej zapisał mi się jednak w pamięci widok urzeczonej i przepełnionej szczęściem twarzy Rimpocze, spoglądającego w górę, kiedy przywoływał bodhisattwę, którego inicjację mi właśnie przekazywał. Wydawało się, że naprawdę widzi ich przezroczyste, tęczowe formy unoszące się przed nim w powietrzu. […] Mandźiughośa został wywołany jako pierwszy, potem Awalokiteśwara, następnie Wadźrapani i na koniec Tara, tak że kiedy ucichł ostatni dźwięk rytualnego dzwonka Rimpocze, uzyskałem dostęp do praktyki sadhan tych czterech bodhisattwów. […]
Trzy tygodnie po otrzymaniu czterech wangkurów od Khjentse Rimpocze spotkałem go znowu, tym razem w Kalimpongu. Zatrzymał się w Arunaczal, domu księżniczki Pemy Tseuden i jej męża, Tybetańczyka Pheunkang-sej […]. Arunaczal był usytuowany niedaleko Wihary i rozpościerał się z niego jeszcze piękniejszy widok niż z mojej siedziby. Zastałem Khjentse Rimpocze z trudem spacerującego po ogrodzie i cieszącego się ciepłymi promieniami późnojesiennego słońca. Przy nim była Dakini jak i Kaczu Rimpocze, który w tym czasie zatrzymał sie u mnie i wyprzedził mnie z wizytą u Rimpocze. Ponieważ bardzo chciałem mieć fotografię swojego nauczyciela, umówiłem się wcześniej z profesjonalnym fotografem na wizytę, a Rimpocze zgodził się pozować do zdjęcia. Siedział w fotelu w ogrodzie, wyprostowany i pełen godności z rękami spoczywającymi na kolanach i delikatnie uśmiechając się. [zdjęcie powyżej] Na mą prośbę także Dakini zgodziła się pozować do fotografii. Domyśliłem się, że wyświadcza mi tym zaszczyt, ponieważ normalnie nie zgadzała się, żeby jej robić zdjęcia. Ale ze względu na jej duchową bliskość z Khjentse Rimpocze, zależało mi także na jej fotografii i być może domyśliła się tego.
Kaczu Rimpocze zapewnił mnie, że związek Khjentse Rimpocze z tą piękną młodą kobietą nie był natury seksualnej, chociaż nawet mi nie przyszło na myśl, że mógłby być takiej natury. Widząc ich razem nikt nie mógłby sobie wyobrazić, że łączy ich coś oprócz duchowego związku. Kaczu Rimpocze opowiedział mi, iż kilka lat wcześniej astrolog przepowiedział, iż Rimpocze umrze w wieku 57 lat. Inni wysocy lamowie jak i jego uczniowie usilnie więc go prosili, żeby przyjął „dakini” czyli duchową towarzyszkę, jako że w tradycji tantrycznej przyjęcie dakini mogło przedłużyć życie lamy, w ten sposób umożliwiając mu dalszy pozytywny wpływ na ludzkość poprzez nauczanie Dharmy. Na szczęście pod ręką była odpowiednia kandydatka na dakini w postaci córki sekretarza Khjentse Rimpocze i rok czy dwa lata temu Rimpocze „ożenił się” z nią. […]
Kolejne dwa razy moje spotkania z Khjentse Rimpocze miało miejsce w Gangtoku, gdzie bywałem od czasu do czasu z wizytą i gdzie często dawałem gościnne wykłady, czasem na zaproszenie Maharadży Kumara z Sikkimu, a czasem na zaproszenie Apa Sahiba Panta, oficera politycznego Rządu Indii w Sikkimie. […] Za pierwszym i za drugim razem poszedłem po prostu złożyć Rimpocze wyrazy mojego szacunku i za każdym razem otrzymałem od niego prezent. Pierwszy prezent to była thangka czyli malowany zwój z olśniewającą tradycyjną obramówką z chińskiego brokatu, osadzony w dwóch wałkach u góry i u dołu. Główną postacią na malowidle był szafranowego koloru Mandźughośa zamachujący się trzymanym w prawej dłoni płonącym mieczem Wglądu i Mądrości, podczas gdy w lewej dłoni trzymał łodygę białego kwiatu lotosu, na którego rozwartych płatkach leżała księga zawierająca święty tekst – Doskonałość Mądrości (Prajnaparamita). Po jego lewej znajdował się czteroramienny Awalokiteśwara, a z kolei po jego lewej ciemnoniebieski Wadżrapani w swej gniewnej postaci. Poniżej Mandźughośy była Zielona Tara, a powyżej niego w trzech rzędach ponad dwudziestu nauczycieli-ludzi, wśród których można było rozpoznać Buddę i Milarepę. Dwa gniewne bóstwa, jedno niebieskie i jedno czerwone, zajmowały odpowiednio lewy i prawy dolny róg malowidła, podczas gdy na prawo od księgi Doskonałości Mądrości znajdował się łańcuch pokrytym śniegiem gór. W dwóch górach widoczne były jaskinie, a w każdej z nich siedziała malutka postać w żółtej szacie. [zdjęcie zdjęcia thangki poniżej, przepraszmy za kiepską jakość]
Obraz nie został wykonany tak dobrze, jakby sobie tego życzył, oświadczył Khjentse Rimpocze, mimo iż było to dzieło jednego z najlepszych artystów, jakiego był w stanie znaleźć w Gangtoku. I rzeczywiście, mimo iż nie brakowało detali, to były one dość niedbale wykonane […]. Ale byłem zbyt poruszony tym, że Rimpocze w swej dobroci sprezentował mi tę thangkę, namalowaną według jego instrukcji, żebym przywiązywał wagę do jakichkolwiek niedociągnięć. Co więcej, jak Rimpocze po chwili wyjaśnił, ta thangka miała specjalne znaczenie. Poprzez udzielone mi inicjacje przekazał mi esencję nauk wielkich mistrzów, którzy zostali na niej przedstawieni. Teraz stałem się jednym z ich duchowych spadkobierców i następców. Uśmiechając się następnie wskazał na odziane w żółte szaty postaci ukryte w jaskiniach – jedną medytująca, a drugą nauczająca. Obie były mną.
Co do drugiego prezentu, który otrzymałem od Khjentse Rimpocze, on sam zapewne nawet nie wiedział, że mi go dał, choć w moich oczach to nijak nie pomniejsza faktu, że uznałem to za prezent. Gdy zjawiłem się w pałacowej świątyni poproszono mnie, żebym zaczekał, ponieważ Rimpocze był zajęty. Musiałem czekać jakieś pół godziny lub dłużej i kiedy wyłonił się on w końcu z pomieszczenia znajdującego się głębiej w światyni, przeprosił mnie, że kazał mi czekać. Wyjaśnił, że lama bedący jego starym przyjacielem, właśnie zmarł i Rimpocze recytował dlań mantrę Wadżrasattwy. Recytacja mantry Wadżrasattwy! Te słowa natychmiast mną owładnęły. Poczułem się, jakby Khjentse Rimpocze udzielał mi nauki. Nauki, którą można by sprowadzić do stwierdzenia, że mantrę Wadżrasattwy należy recytować dla zmarłych. Od tego dnia, podążając za przykładem swego guru, recytowałem mantrę Wadżrasattwy, kiedy tylko słyszałem o śmierci kogoś, kogo znałem.
Więcej zdjęć z sesji fotograficznej zorganizowanej przez Sangharakszitę z Khyentse Rimpoche, jego dakini Tsering Chodron, Kachu Rimpoche oraz 8-letnim wówczas Sogyalem Rimpoche na stronie clear-vision.org
Lista uczniów Jamyanga Khyentse Rinpoche
Więcej po angielsku o Rimpocze na wikipedii oraz na stronie www.rangjung.com
Dilgo Khyentse Rimpoche (1910-1991)
(Dilgo Czientse Rinpocze)
Dilgo Khyentse Rimpoche urodził się w 1910 roku jako czwarty syn w rodzinie Dilgo, która wywodzi się w prostej linii od Króla Trisonga Detsena. Jeszcze zanim Rimpoche się urodził, wielki lama Mipham Rimpoche przejawiał spore zainteresowanie przyszłym czwartym dzieckiem tej rodziny i zaraz po jego urodzeniu pobłogosławił chłopca odprawiając w jego intencji ceremonię inicjację Manjusri i podejmując się opieki nad nim we wszystkich jego przyszłych wcieleniach. ,,Czuję, że to błogosławieństwo było najważniejszym wydarzeniem w całym moim życiu’’, Dilgo Khyentse Rimpoche napisał później w swojej biografii.
Sangharakszita po raz pierwszy spotkał Dilgo Khyentse Rimpoche w Kalimpongu w 1959 roku. Rimpoche musiał w całkowitym zaskoczeniu i bez przygotowania uciekać z Tybetu i dopiero co dostał się na emigrację do Indii. Lama, który uprzednio był bogatym arystokratą, żył teraz w biedzie. Ale wydawał się tym w ogóle nie przejmować, ani nie hamowało to w nim odruchów wrodzonej szczodrości. Sangharakszita pisze, że kiedy opuszczał Kalimpong, by powrócić na Zachód [do Anglii, w 1964 roku], poszedł się zobaczyć z Dilgo Khyentse i jego żoną, a oni dali mu w pożegnalnym prezencie nóż. ,,Ten nóż to był w tej chwili jedyny przedmiot w ich domu, który mogli oddać.’’
Jednym z najwybitniejszych lamów w rodzinie Dilgo był Jamyang Khyentse Wangpo, który umarł w 1892 roku. Kiedy Dilgo Khyentse miał rok, odwiedził go Loter Wangpo, jeden z głównych uczniów Jamyanga Khyentse Wangpo z tradycji Sakya. Z miejsca rozpoznał czwarte dziecko rodziny jako emanację swego nauczyciela. Pomimo to Mipham Rimpoche doradził, aby nie upubliczniać tego odkrycia, bo ,,mogłoby to spowodować trudności’’. Później jeszcze wielu lamów rozpoznało nieprzeciętne cechy chłopca, ale jego ojciec nie był tym zachwycony: ,,Lamowie nie pozwolą mi zatrzymać mojego syna. Ale ja mu nie pozwolę zostać lamą. Mamy dużą posiadłość i ziemię, której ktoś musi przypilnować. Chcę, żeby został w stanie świeckim i zajął się tym.’’
Kiedy chłopiec miał cztery lata, miał wypadek, mocno się poparzył i wskutek tego poważnie zachorował. Jego ojciec spytał: ,,Jakie obrzędy sprawią, żebyś wyzdrowiał? Jeśli jest coś, co może uratować twoje życie, to musimy to zrobić!’’ Chłopak bardzo pragnął zostać mnichem, więc odparł: ,,Pomogłoby mi, gdybym mógł nosić mnisie szaty’’. Ojciec zgodził się i dziecko powróciło do zdrowia. Przez kolejne dwa lata przechodził trening jako mnich z wieloma uznanymi nauczycielami w tradycji Nyingma i kiedy miał dwanaście lat Shechen Gyaltsap Rimpoche oficjalnie rozpoznał go jako emanację umysłu Jamyanga Khyentse Wangpo.
(aby czytać dalej kliknij na link linijkę niżej)
Dilgo Khyentse spędził kolejne pięć lat pod kuratelą Gyaltsapa Rimpoche w Shechen – jednym z sześciu głównych klasztorów Nyingmy – studiując z nim oraz z Jamyangiem Khyentse Chökyi Lodrö, który mimo iż siedemnaście lat starszy niż Dilgo Khyentse, był także emanacją Jamyanga Khyentse Wangpo. Gyaltsap Rimpoche wywarł na młodym Dilgo Khyentse głębokie wrażenie:
Kiedy przekazywał mi inicjacje, często byłem oszołomiony, tak niezwykły i wspaniały był wyraz jego twarzy i oczu, kiedy wskazując palcem w moją stronę, zaznajamiał mnie z naturą umysłu. Czułem, że mimo mojego niewystarczającego oddania, które sprawiało, że postrzegałem swego nauczyciela jako zwykłego człowieka, w istocie był identyczny z samym Guru Padmasambhawą przekazującym inicjacje swym dwudziestu pięciu uczniom. Moje zaufanie do niego rosło coraz bardziej, tak więc kiedy ponownie patrząc i wskazując na mnie palcem spytał: ,,Czym jest umysł w swej naturze?’’, pomyślałem z wielkim oddaniem: ,,To prawdziwy jogin, który widzi absolutną naturę rzeczywistości!’’ i sam też zacząłem rozumieć, jak medytować.
Powróciwszy do domu, praktykował przez jakiś czas samotnie w jaskini i otrzymywał nauki od innych lamów. W tym czasie otrzymał od ojca list, z którego dowiedział się, że Gyaltsap Rimpoche umarł.
Przez chwilę poczułem w sobie pustkę. Po czym nagle przypomniałem sobie mego nauczyciela tak wyraźnie, że ogarnął mnie przytłaczający smutek i rozpłakałem się. Tego dnia czułem się, jakby ktoś mi wyrwał serce z piersi. Wróciłem do Denkhoku i udałem się na odosobnienie w górach, które miało trwać trzynaście lat.
Zaczynałem praktykę przed świtem i trwała ona do południa, a potem znów od popołudnia do późna w nocy. W południe czytałem książki recytując teksty na głos, żeby nauczyć się ich na pamięć…
Zamieszkiwałem w jaskini przy Cliff Hermitage i nie wychodziłem z niej przez siedem lat…Miałem szesnaście lat, kiedy zacząłem odosobnienie. Przez cały ten czas siedziałem w drewnianej skrzynce o czterech bokach, od czasu do czasu tylko wyciągając nogi. Shedrup, mój starszy brat, był moim nauczycielem na tym odosobnieniu i powiedział mi, że jeśli nie przejdę się czasem na spacer na zewnątrz, to mogę zwariować, ale ja nie miałem najmniejszej ochoty nigdzie wychodzić.’’
W tym okresie życia Khyentse Rimpoche poważnie zachorował. Jamyang Khyentse Chökyi Lodrö i kilku innych lamów jednogłośnie stwierdziło, iż nadszedł czas, żeby przyjął małżonkę, co było konieczne w jego przypadku jako, że był tertonem (człowiekiem znajdującym duchowe skarby ukryte przez Padmasambhawę). Poślubił więc Lhamo, prostą dziewczynę ze zwykłej chłopskiej rodziny. Od tego czasu stan jego zdrowia się poprawił. Miał wiele głębokich wizji i odkrył wiele skarbów umysłu ukrytych przez Padmasambhawę.
Po zakończeniu odosobnienia, w wieku 28 lat, spędził wiele kolejnych lat z Jamyangiem Khyentse Chökyi Lodrö, którego uważał za swego drugiego najważniejszego nauczyciela. Otrzymawszy odeń serię inicjacji, Khyentse Rimpoche zwierzył mu się z pragnienia spędzenia reszty życia na samotnym odosobnieniu. Ale jego nauczyciel był nieugięty: ,,Twój umysł i mój są jednym’’ – powiedział – ,,przyszedł czas, żebyś zaczął nauczać i przekazał innym te niezliczone cenne nauki, które otrzymałeś.’’ Od tego momentu Khyentse Rimpoche niestrudzenie pracował dla dobra wszystkich istot.
W 1959 roku posiadłości rodziny Dilgo w prowincji Kham zostały skonfiskowane przez Chińczyków i Rimpoche wraz z rodziną ledwo udało się zbiec do Bhutanu. Następnie bez żadnych środków do życia przedostali się do Sikkimu. Ich przyjazd zbiegł się ze śmiercią Jamyanga Khyentse Chökyi Lodrö, więc Dilgo Khyentse poprowadził ceremonię kremacji swego nauczyciela. Po czym udał się w region Kalimpongu i Darjeeling, gdzie spotkał się i wymienił nauki z wieloma innymi wybitnymi lamami, jak Dudjom Rimpoche oraz Kangyur Rimpoche.
W późniejszych latach na prośbę tamtejszej rodziny królewskiej Rimpoche przeniósł się do Bhutanu, gdzie został nauczycielem w szkole niedaleko stolicy. Stopniowo przyciągął coraz więcej uczniów i stał się czołowym nauczycielem buddyzmu w tym regionie, do którego wszyscy od króla do najprostszego chłopa odnosili się z głębokim szacunkiem.
W tym czasie został także jednym z głównych nauczycieli Dalaj Lamy, przekazując mu większość najważniejszych nauk z tradycji Nyingma. Wskrzesił też klasztor Shechen wznosząc dlań okazały kompleks budynków w pobliżu słynnej stupy w Bodhnath w Nepalu. Wiele podróżował, dwa razy udając się z wizytą do Tybetu i wielokrotnie goszcąc na Zachodzie. Gdziekolwiek by nie był, zawsze wstawał przed świtem do wielogodzinnej medytacji, aby następnie oddać się nieprzerwanemu strumieniowi zajęć trwających do późna w nocy. Wykonywał ogromną ilość pracy z wielką lekkością i nie tracąc nic ze swej pogody ducha. Nauczał w każdym wolnym momencie dnia, niestrudzenie reagując, gdy proszono go o nauki, wskazówki czy duchowe wsparcie. Zmarł w Bhutanie w 1991 roku.
Poniżej wspomnienia Sangharakszity ze spotkań z Dilgo Czientse Rinpocze:
Pewnego dnia usłyszałem, że reinkarnowany lama zatrzymał się w Bhutańskiej Gompie. Nie pamiętam, czy w tym czasie wymieniono jego imię, chociaż nawet jeśli by je wymieniono, to niewiele by ono mi wtedy powiedziało. Ponieważ nowo przybyły był reinkarnowanym lamą, niedługo potem wybrałem się do niego z wizytą, biorąc ze sobą Pradżnialokę, jako tłumacza. Okazało się, że lama mieszka nie w samej gompie, lecz w małym domku położonym zaraz za bramą otaczającą teren gompy, na prawo od ścieżki prowadzącej do niej.
Podczas gdy Pradżnialoka wyjaśniał powód naszej wizyty, którym była po prostu chęć złożenia wyrazów szacunku, zauważyłem, że choć Rimpocze miał na sobie kasztanowego koloru szatę, to miał też długie włosy wskazujące, że był świeckim [tj. nie mnichem] tantrycznym joginem. Zauważyłem także, iż był wyjątkowo wysoki, bo mimo iż siedział ze skrzyżowanymi nogami na łóżku, a jego siwa głowa pochylona była nad leżącym na kolanach tybetańskim ksylografem [książką wyprodukowaną techniką drzeworytu, z luźnymi kartkami], to jego wzrost od razu rzucał się w oczy. Kiedy jego żona weszła niosąc tradycyjnie serwowaną tybetańską herbatę, ona także okazała sie być wyjątkowo wysoka, podobnie jak i ich dwie dorosłe córki, stojące w drzwiach przez kilka minut i przypatrujące się gościowi z nieskrywaną ciekawością. Średnia wzrostu tej rodziny olbrzymów musiała wynosić około dwóch metrów. Ale najbardziej godną uwagi cechą samego Rimpoche był nie jego wzrost, lecz uśmiech, który odznaczał się niezwykłą słodkością, jednocześnie pozbawiony nawet śladu sentymentalności i który to uśmiech wydawał się płynąć z wnętrza i nadawać jego delikatnym rysom jakąś poświatę.
Na ile poznałem Dilgo Khyentse Rimpoche w trakcie tej pierwszej wizyty, nie jestem w stanie powiedzieć. Zapewne opowiedział mi, że wraz z żoną i dziećmi przyjechali do Kalimpongu dopiero niedawno po wcześniejszej ucieczce z Tybetu do Bhutanu, skąd dostali się do Sikkimu. Na pewno nie powiedział mi – bo odkryłem to dopiero później – że był jednym z pięciu tulku [reinkarnacji] wielkiego Jamyanga Khyentse Wangpo, jednego z czołowych postaci w Ri-me, czyli ruchu łączącego różne tradycje w XIX-wiecznym buddyzmie tybetańskim, a jednym z pozostałych pięciu tulku był znany mi już Jamyang Khyentse Rimpoche. Był więc naprawdę wybitnym lamą, który co więcej cieszył się wielką czcią wśród wielu ludzi, szczególnie tych podążających za tradycją Kagyu i Nyingma. Ale mimo, iż był tak wielkim lamą i otaczony takim szacunkiem, trudno byłoby znaleźć kogoś bardziej skromnego niż Dilgo Khyentse Rimpoche, czy też kogoś bardziej przystępnego. Stąd nie minęło wiele miesięcy, zanim zacząłem go regularnie odwiedzać, czasem w towarzystwie Pradżnialoki, a czasem Lobsanga Norbu, bo nigdy nie miałem wrażenia, że mu się narzucam, czy też, że moje wizyty były dlań stratą czasu. Wręcz przeciwnie, zawsze czułem, że byłem tam bardzo mile widziany. Nieodmiennie zastawałem Rimpoche siedzącego ze skrzyżowanymi nogami na łóżku z tybetańskim ksylografem na kolanach. Zawsze kiedy przekraczałem progi maleńkiego pokoiku od frontu domu, podnosił wzrok znad książki i rozpoznawszy mnie delikatnie się uśmiechał, z wyrazem pełnym zadowolenia, a jego żona zawsze po kilku minutach wchodziła z tybetańską herbatą, a czasem także z tybetańskim chlebem. Po kilku takich wizytach zauważyłem, że Rimpoche nigdy nie sprawiał wrażenia, jakby mu się w czymś przeszkodziło czy przerwało coś, co właśnie robił. Jego uwaga przesuwała się płynnie i gładko z jednej rzeczy na drugą, tak jakby wszystkie one były równie ciekawe, równie ważne i równie przyjemne, czy to było czytanie książki, czy odpowiedź na moje pytanie, czy picie herbaty.
Tak też było 9 maja 1963 roku, kiedy przekazał mi phowa [czyt. phoła], czyli praktykę „przeniesienia świadomości” Amitabhy, ustną tradycję Nyingmapów. Kolejny raz rzuciło mi się w oczy, jak jego uwaga przesuwała się z jednej rzeczy na drugą, tym razem od tego, co właśnie robił, przeszedł do wyjaśnienia mi szczegółów praktyki i dokonania prostego rytuału, w kontekście którego to przeniesienie miało się dokonać. Khyentse Rimpoche wyjaśnił, że praktyka należy do Tantry Anuttarayogi. Była to ustna tradycja – nigdy nie spisana – i była najprostszą i najłatwiejszą praktyką phowa. Mogłem ja wykonywać gdzie i kiedy chciałem, ale przynajmniej na razie miałem nie rozmawiać o niej z nikim za wyjątkiem Yogina Chen, choć wolno mi było sporządzić notatki na własny użytek. Ponieważ phowa zawierała wizualizację Amitayusa, Buddy Wiecznego Życia, nie było koniecznym, żebym oddzielnie wykonywał praktykę długiego życia.
Mimo iż dalej odwiedzałem Rimpoche regularnie, to on przyszedł z wizytą do Wihary dopiero 6 października. Niestety, z tej wizyty nic mi nie zostało w pamięci, ale zachowała się notatka, którą sporządziłem w tym czasie, mówiąca, że rozmawialiśmy o Tharpe Delam, jednym z tekstów, na które przez przypadek natrafiłem po otrzymaniu inicjacji Padmasambhawy od Kachu Rimpoche. Khyentse Rimpoche poinformował mnie, że autorem Tarpe Delam był słynny lama Nyingmy, a sam tekst był dobrze znany wśród praktykujących w tej tradycji. Dzieło to zostało napisane około 150 lat temu, a jego autor zmarł w wieku 87 lat we wczesnych latach panowania Trzynastego Dalaj Lamy. Ten ostatni wyraził kiedyś swój żal z faktu, że nie spotkał autora, jako że sam żył w Lhasie, a autor w prowincji Kham.
Dwa tygodnie później, 28 października, Khyentse Rimpoche przekazał mi inicjację sadhany [praktyki] Kurukulle, czyli tańczącej czerwonej Tary w formie dakini oraz Dżambhali,krępego, złoto-żółtego bodhisattwy dóbr materialnych oraz bogactw duchowych. Podobnie jak transmisja phowa, ta ceremonia też odbyła się w pokoju Rimpoche w domku na terenie Bhutańskiej Gompy. Ponieważ było nas tylko trzech, mój tłumacz będący tym trzecim, i ponieważ z powodu małej przestrzeni pokoju byliśmy zmuszeni usiąść blisko guru, panowała atmosfera intymności. Do tego stopnia, że nie miałem wcale wrażenia, że uczestniczę w formalnej inicjacji. Khyentse Rimpoche przypominał czułego ojca przekazującemu swemu synowi, cichym głosem i w zaufaniu, coś, co będzie miało dla niego ogromną wartość w dalszym życiu.
Żadna z tych sadhan nie wymagała pełnej tantrycznej abhiszeki, a jedynie niższej inicjacji i specjalnego rodzaju błogosławieństwa. Poprosiłem o nie wskutek nalegań Yogina Chen, który nie posiadał się z radości słysząc, że dzięki przekazowi phowa miałem teraz duchowy związek z wielkim Dilgo Khyentse Rimpoche i chciał, bym wzmocnił ten związek prosząc go o dalsze inicjacje. Kurukulle i Jambhala pomogłyby mi w mej pracy na rzecz Dharmy, oświadczył. Kurukulle należała do Rodziny Lotosa, której głową był Budda Amitabha. Uosabiała jedną z czterech głównych aktywności [czyli sposobów, na jakie manifestuje się energia Buddy] Buddy, mianowicie przyciąganie lub fascynację (pozostałe aktywności to dojrzewanie, poskromienie i zniszczenie). Jambhala należał do Rodziny Klejnotu, głową którego był Ratnasambhava. Yogi Chen wyjaśnił, że Jambhala występuje w trzech formach – białej, żółtej oraz czarnej. Biały Jambhala to Budda, Żółty to Bodhisattwa na ósmym stopniu [bhumi] pojawiający się w formie bóstwa, a Czarny Jambhala to Dharmapala czyli Obrońca lub Strażnik Dharmy. Żółty Jambhala był najważniejszy i to właśnie jego sadhanę Dilgo Khyentse miał mi przekazać, gdybybym go o to poprosił. Czarny Jambhala nie był w istocie postacią buddyjską, ponieważ modlono się doń w celu wzbogacenia z zastosowaniem przemocy.
(fragment książki ‘My Precious Teachers’, autor: Sangharakshita)
Teksty napisane przez Dilgo Czientse Rinpocze na stronie Biblioteka Buddyjska: