„Gdyby seks rósł na drzewach, a nie był związany z innym człowiekiem, to nie byłoby problemu.”  – notatki z kolejnego wieczoru rozmów o etyce „w buddyzmie („Buddyzm a seks”) w Sanghaloce.

Buddyzm a seks

Trzecia wskazówka etyczna brzmi w palijskim:
Kamesu micchacara veramani  sikkhapadam samadiyami
czyli:     postanawiam unikać niewłaściwych zachowań seksualnych

Tradycyjna lista niewłaściwych zachowań

buddyzm a seksPodejście buddyzmu do seksu jest czysto pragmatyczne. Seks jest czymś całkowicie naturalnym i jest jednym z największych źródeł przyjemności dla większości ludzi. Więc cieszmy się nim.

Jednak ponieważ każda silna przyjemność uzależnia, a popęd seksualny jest niesamowicie silną energią, to musimy w jakiś sposób świadomie nim zarządzać. Chęć doświadczenia tej przyjemności, poczucia tej energii w swoim ciele często sprawia, że na drugi plan schodzą uczucia przyjaźni, wierności, lojalności czy międzyludzkiej solidarności, a silne pragnienie  może nas oślepić i doprowadzić do kłopotów. Min z tych powodów Budda poświęcił seksualności oddzielną wskazówkę etyczną.

W naszej kulturze bywa, że seks i wszystko, co się z nim wiąże, wywołuje skrajne reakcje. Buddzym jako Droga Środka oraz praktyka dążąca do widzenia rzeczy ,,takimi jakimi są” odrzuca te skrajności jako przeszkadzające w rozwoju duchowym.

Pierwsza skrajność – poczucie winy, wstydu, nieczystości

Z jednej strony ludzie często mają poczucie winy z powodu jakichś swoich zachowań związanych z seksem, erotyką, ciałem. Każdy wie, że z niespełnienia seksualnego wynikają różne problemy – odcinanie się od źródeł energii w sobie, blokowanie energii, brak radości życia, ,,wysychanie”, poczucie winy, złe traktowanie płci przeciwnej (albo swojej), zazdrość, mogą pojawić się różne problemy psychiczne i fizyczne.

Na takie nieracjonalne poczucie winy związane z ,,nieczystością” seksu w buddyzmie nie ma miejsca. Buddyzm nie wtrąca się w formy, jakie przybiera nasza seksualność: preferencje seksualne, pozycje, frekwencja naszych wyczynów, to czy mamy partnera czy sami się zaspokajamy – to wszystko nasza sprawa. Wszystko to pod warunkiem, że nie krzywdzimy czy nie wykorzystujemy przy tym drugiej osoby, że to jej też dogadza. Widzimy więc ponownie, że etyka buddyjska jest etyką naturalną, nie narzuconą czy konwencjonalną.

Buddyzm nie reguluje też, czy powinniśmy mieć stałych czy przejściowych partnerów,  czy żyć bez (pomijamy tu oczywiście mnichów itp). Każdy z tych wyż. wym. stylów życia jest ok, w każdym z nich można żyć psychologicznie zdrowo albo nie. W buddyzmie nie istnieje też sakrament małżeństwa. Jednak kiedy np jesteśmy w stałym związku i taka jest umowa, to zdrada jest oczywistym złamaniem słowa i zawiedzeniem zaufania.

Fantazje i pragnienia seksualne na jawie, czy sny w nocy, też są czymś naturalnym więc nie ma tu miejsca na obwinianie się, choć oczywiście jeśli chcemy mieć spokojny umysł i np praktykować głębiej medytację, to nie możemy sobie folgować i niewolniczo za nimi podążać.

Druga skrajność – idealizowanie związków seksualnych

Z drugiej strony dochodzi jednak do sytuacji, kiedy idealizujemy seks, seksualność i swoich partnerów/partnerki (,,seks z nią/nim jest bardzo duchowym przeżyciem”, ,,razem zdążamy do oświecenia” etc). Może się zdarzyć, że trafimy na bodhisattwę, ale szansa na to jest niewielka. Niektórzy ludzie pasują do siebie lepiej, inni mniej, można kogoś mniej lub bardziej kochać i to normalne, że kiedy jesteśmy zakochani, to widzimy swoją ukochaną czy swego wybranka jako ideał.

Ale takie gloryfikowanie seksu i idealizowanie partnera często mija się z rzeczywistością. Niektórzy ludzie podniecają się na przykład tantryczną symboliką buddyjską – za 2000 euro za tydzień możemy pojechać na kurs seksu tantrycznego na jakąś grecką wyspę oferowany przez opaloną parę. Sęk w tym, że tantryczna symbolika tybetańska itp nie ma nic wspólnego z seksem, tak jak i określanie siebie w związku jako yin i yang jest całkowitym nieporozumieniem. Ktoś nazwał takie zachowanie ,,kropieniem seksu wodą święconą”. To też zapewne wypływa z jakiegoś nieuświadomionego poczucia, że seks jest be. Ktoś, kto podchodzi do seksu i do ciała w zdrowy sposób, raczej nie będzie odczuwał potrzeby takiego dorabiania uświęcającej ideologii do zdrowych i naturalnych ludzkich instynktów i uczuć.

Nadmierna identyfikacja ze swą płcią

Ten problem pewnie nie dotyczy nas zbytnio, ale zdarzają się ludzie, którzy na pierwszym miejscu uważają się za kobietę czy mężczyznę (i to widać po stroju, podkreślaniu części ciała etc), a dopiero potem za ludzi. Praktykując buddyzm staramy się oczywiście nie identyfikować wyłącznie czy nawet na pierwszym miejscu jako kobiety czy mężczyźni – choć w niektórych sytuacjach może to być trudne. Praktykujemy w medytacji i poza nią metta więc staramy się być najpierw człowiekiem i tak też odnosić do innych. Wg buddyzmu w trakcie poprzednich narodzin na tym świecie i w innych byliśmy mężczyzną czy kobietą niezliczoną ilość razy. Może nawet zdarzyło się nam przekroczyć bariery płci i żyć w świecie zbliżonym do anielskiego (w sensie buddyjskim) jako tzw dewa. Więc nadmierne utożsamianie się ze swą płcią naprawdę nie ma sensu.

Buddyzm a seks. Czego oczekujemy od seksu?

Seks i związki tego typu można traktować jako zdrową, naturalną życiową energię, kontakt z drugą osobą, szczególnie przyjemny, kiedy kogoś lubimy lub kochamy. Ale możemy do nich też podchodzić w sposób niezdrowy i nierealistyczny. Oczekując np, że partner/ka będzie jednocześnie naszą kochanką/kiem, nianią, matką, ojcem, najlepszym przyjacielem, całkowicie akceptującym powiernikiem (któremu opowiemy o wszystkim, włącznie z tym, na kogo poza nim/nią mamy ochotę). Seks może też spełniać różne nasze potrzeby – dawać nam poczucie bezpieczeństwa, dowartościowywać nas, możemy się przezeń potwierdzać, starać się zaspokoić brak miłości, poczuć, że żyjemy itp. Niektóre z tych potrzeb jest on w stanie spełnić, innych nie, to może przeładować związek z drugą osobą i prowadzić do problemów.